Rankiem 26 września
1943 roku o godzinie ósmej wschodni horyzont rozświetliły
upiornym blaskiem błyskawice ognia. Pośród huku i wycia do
niemieckich stanowisk przybliżał się ogłuszający spektakl
wojenny. Wydawało się, że co sekundę pośród żołnierzy
otwiera się gardziel piekła. W grzmot jednej eksplozji zlewały
się detonacje setek dział i katiusz[7] prowadzącej ostrzał
artylerii. Powietrze było gęste od odłamków i wzbijanej ziemi,
gazy prochowe i kurz znacznie utrudniały oddychanie.
Pierwsza fala eksplozji sprawiła, że strzelcy stracili panowanie
nad sobą. Wszystkich ogarnął lęk pochłaniający wiele sił
niezbędnych do utrzymania samokontroli. Fala ta wywołała
też drażniący nerwy wrzask o pomoc rannych żołnierzy.
Strzelcy skurczyli się maksymalnie na swych stanowiskach
i w kryjówkach. Wielu mamrotało lub wręcz wykrzykiwało
w obliczu trwogi modlitwy, składało ciche ślubowania, żołnierze
utrudniali swym ogarniętym histerią towarzyszom
opuszczanie bezpiecznych kryjówek. Minuty stały się długie
jak godziny.
Ziemia drżała od głuchych uderzeń i detonacji. Powietrze
stało się zatykającą oddech mieszaniną brudu, gazów strzelniczych
i metalowego pyłu. Sepp czuł się bezradny jak małe
dziecko, zagrzebał się w ziemi na swoim stanowisku. Raz za
razem posyłał ku niebu modlitwę „Ojcze nasz”, przerywaną
błaganiami o pomoc Boga w przeżyciu tego piekła. „Cholera,
cholera, dlaczego ja, Boże, pozwól mi ujść z życiem, pomóż
mi, pomóż mi, Ojcze w Niebie……!”. Nagle w pobliżu nastąpiła
gigantyczna detonacja, która mimo zasłoniętych uszu ogłuszyła
go i pozbawiła orientacji. Wraz z masą ziemi spadło na
niego coś wielkiego i ciemnego. Sepp wciągnął głowę i instynktownie
skurczył się jeszcze bardziej. Z głuchym plaśnięciem
to coś upadło w błoto przed nim. Zdjęty lodowatą trwogą
odrzucił to, co okazało się dymiącymi resztkami ciała jego
kolegi, zajmującego sąsiednią kryjówkę. Kończyny były oderwane
od tułowia, twarz zaś, szyję i pierś odłamki zamieniły
w krwawą, bezkształtną masę. Z ust, dziwnym trafem dobrze
zachowanych, pośród charczenia zaczęły płynąć jakby pochodzące
z innego świata, przerywane słowa: „Co się ze mną
dzieje, co się ze mną stało, dlaczego nagle jest tak ciemno,
dlaczego nie czuję mego ciała?”. Poruszał on bezsilnie kikutami
urwanych rąk i nóg. „Pomocy, niech mi ktoś pomoże” –
zacharczał błagalnie. Seppa ogarnęła panika. Prawie histerycznie
wcisnął się w ścianę okopu, aby nie dotknąć okaleczonego
ciała. Sparaliżowany, niezdolny do poruszania się
stężał w obliczu tej apokaliptycznej sceny. Konający zaczął
krzyczeć: „Jestem ślepy, aaaaa, ślepy, aaaaa, gdzie są moje
dłonie, aaaa?!?”. W międzyczasie ciało stoczyło się w błoto.
Allerberger myślał, że oszaleje. Nagle zaczął się trząść jak
liść. W myślach krzyczał: „O Boże, pozwól mu umrzeć, do licha!
Pozwól mu w końcu umrzeć, czemu on nie umiera?”.
Natężenie krzyku w ostatnim momencie osiągnęło niezwykłą
siłę, aby nagle zakończyć się w ostatnim skurczu zniekształconego,
ale kiedyś ludzkiego ciała. Towarzysz dostąpił wybawienia.
Sepp przez wiele minut czuł ucisk w gardle, jakby był
zahipnotyzowany. Próbował się uspokoić. Zupełnie nie przyjmował
do wiadomości toczących się wokół wydarzeń, takich
jak piekielne odgłosy wystrzałów broni przeciwpancernej
i ciężkich moździerzy.
cytat z książki "Snajper na froncie wschodnim. Wspomnienia Josefa Allerbergera" - szczerze polecam.